środa, 4 września 2013

Ojciec

Tak się w moim życiu ułożyło (na szczęście), ze nie jestem już w związku z ojcem moich dzieci. 
Mam nowego wspaniałego męża i w sumie, to ciągle się zastanawiam, jak to możliwe, że kiedyś dawałam sobie rade bez niego :) ale nie o tym chciałam.
Chciałam o tym, że ojciec biologiczny moich dzieci ostatnio widział się z nimi 3 czerwca 10 minut, kiedy to przed domem dał im po 50 pln z okazji dnia Dziecka.
Przez całe 2 miesiące wakacji nie zadzwonił nawet raz, do obozu starszego nie dołożył nawet złotówki, do wydatków szkolnych nie dołożył nawet złotówki. 

Kiedy to we wtorek napisałam mu smsa z dokładną rozpiską ile wydałam na wyposażenie szkolne dzieci i zażądałam przynajmniej 200 pln dodatkowo do alimentów - tatuś zadzwonił. 

W pierwszych słowach do SD powiedział, że 2 miesiące czekał na telefon od niego....

Przeprowadziłam więc rozmowę z tatusiem, że sobie nie życzę takich uwag do dzieci, bo taka sama droga telefoniczna od niego do dzieci jest, na co usłyszałam, że SD jest już prawie dorosły i tez może do ojca dzwonić. 

Moja odpowiedź była taka, że SD nie jest dorosły bo ma 14 lat jeśli o tym tatuś zapomniał, do tego, jeśli ojciec im nie pokaże, że mu na dzieciach zależy chociażby do nich dzwoniąc ( bo już o wizytach tudzież wspólnych wakacjach nie ma co marzyć) to niby czemu od nich oczekuje jakiegokolwiek zainteresowania? 
Skąd bowiem dzieci mają wiedzieć, że tatuś chce z nimi mieć kontakt?

W odpowiedzi ja z kolei usłyszałam warknięcie, że on sobie nie życzy żebym go pouczała, bo już nie jestem jego żoną.
Na całe szczęście powiedziałam i zakończyłam rozmowę. 

Jak to bowiem jest, że facet 45 letni, od przynajmniej 7 lat pracuje na czarno, w sądzie potrafi powiedzieć, że jest na utrzymaniu rodziców i nie może ciągle znaleźć pracy?

Jak to jest, że przez nasz rozwód swoją nienawiść do mnie przelewa na dzieci i się z nimi nie spotyka?

Jak to jest, że przez to, że nie ma oficjalnego zatrudnienia nie mogę otrzymać większych alimentów - bo Wysoki Sądzie utrzymują mnie rodzice.

Jak to wogóle jest, że ja kiedyś byłam z nim związana??

Sama sobie się dziwię..
 

wtorek, 3 września 2013

Głupota

Głupota, o której dziś przyszło mi pisać a rozmyślać już od kilku tygodni mieszka w dużym mieście, którego nazwy nie wymienię z obawy na zbyt łatwe rozpoznanie.

Głupota wszystkim wszem i wobec opowiada, że skończyła studia z tytułem magistra. Jednakże jaskółki mówią co innego.
 Zupełnie co innego.

Bo Głupota nie ma ani skończonego licencjatu ani skończonych studiów magisterskich.

Problemem w naszym kraju jest to, iż nie można potwierdzić takich faktów jak właśnie wykształcenie nie będąc osobą zainteresowaną a w tym przypadku samą Głupotą.

Głupota na podstawie fałszywych dokumentów uczyła być może Twoje dziecko w szkole... 
I co teraz powiesz?

Jednakże w naszym kraju dopóki winy nie udowodnisz to jej nie ma. 

Powiedz w takim razie, jak tą winę udowodnić, skoro nie uzyskasz odpowiedzi na nurtujące Cię pytania, bo przecież jest tajemnica danych osobowych bla bla bla
(a przecież Ty chcesz się tylko dowiedzieć czy skończyła studia a nie gdzie mieszka, bo to swoją drogą już wiesz od dawna :))

Głupota nie na darmo tak została przeze mnie nazwana, jak każda głupota ma masę szczęścia i za grosz rozumu.
Bezmyślna jest i uważa, że wszystko we najlepiej, jednakże chyb tą rundę wygrywa, nie mam pomysłu jak Głupocie udowodnić brak wykształcenia i oszustwo.

Zła jestem na to wszystko baaaardzo.

czwartek, 23 maja 2013

Zdrowie...

Pewnego dnia przychodzisz na świat.
Okazuje się, że tak całkiem zdrowa nie jesteś. 
Rodzisz się z chorymi stopami.
Masz mamę pielęgniarkę, która walczy z systemem zdrowotnym jak lwica.
Nie pomaga, że jest obeznana ze szpitalami, że wie jak robić zastrzyki itd. Dziecko w szpitalu jest same, można być z nim tylko 2 godziny dziennie, nie wieczorem, kiedy trzeba utulić do snu, ukołysać w ramionach i pocałować na dobranoc, lecz w ciągu dnia, po obiedzie. 
System jest bezwględny.
Operacje, jedna po drugiej począwszy od 3 miesiąca życia, szpitale w różnych miastach i strach przed narkozą. Brak mamy i taty, w tak trudnych sytuacjach.
Dziecko już jest dorosłe, w ciągu dotychczasowego życia miało tych operacji... no właśnie ile? 20? może 20. To nie jest istotne ile, ważne, że jeśli spotkasz to dziecko na ulicy nie poznasz, ze przez tyle przeszło.
W między czasie dziecko zakłada swoją własną rodzinę, rodzi własne zdrowe i niczym nie obciążone dzieci, i ciągle cyklicznie operuje swoje stopy. 
Ciągle chce żeby przestały boleć, żeby można było normalnie chodzić.
Dorosłe dziecko ma orzeczenie o niepełnosprawności, pracuje z tego tytułu 7 godzin dziennie, raz w roku przysługuje mu 10 dni urlopu zdrowotnego.
Dziecko nie wykorzystuje tego, że ma problem, że chodzenie czasem boli tak, że aż mdli.
Dziecko w swoim dążeniu do sprawności jedzie do miasta na P. i tam kolejny raz operuje stopę. 
W mieście na P, dziecko dostaje gratis w prezencie bakterię.
Nie gronkowca czy paciorkowca, tylko coś czego w życiu dziecko nie chciało mieć.
Bakteria "wyżera" wszystko co spotyka na swojej drodze, a co śmieszne w swojej okrutności pachnie kredkami świecowymi - tak miło dla nosa.
Dziecko jeździ co tydzień na opatrunki do miasta na P. oddalonego od domu o 200 km, tylko po to, żeby doktorek mógł wyczyścić ranę zakażoną bakterią, żeby mógł wyskrobać tkankę martwiczą szukając czystej kości i pytając nieustannie czy boli.
Dziecko jeździ tak 4 miesiące, w tym czasie będąc oczywiście na zwolnieniu lekarskim.
Dziecko wraca do pracy, o kuli, z koszmarnym zapaleniem stawu, z bólami, obrzękami. 
W ciągu kolejnych 3 lat dziecko ma ta stopę operowaną jeszcze 3 razy. 
Ostatni zabieg w ub. roku nie przynosi oczekiwanego efektu... 
Miało już nie boleć. 
Boli. 
Boli tak, że znów mdli.
Dziecko cierpi, ale stara się żyć normalnie. Uśmiecha się.
Dziecku od przeciążenia wysiada kolano. 
Dziecko chce wziąć 10 dni urlopu zdrowotnego, bo w szynie gipsowej od kostki aż do połowy uda trudno wytrzymać w pracy.
Dziecko prosi o urlop szefa, i słyszy, ze jest jedyną osoba w firmie, która ciągle bierze wolne na zdrowie, że jej nieobecność dezorganizuje prace innych i czy dziecko ma ta świadomość?
Dziecko ze łzami w oczach mówi, że oddałoby chętnie pół życia żeby tylko tego wszystkiego uniknąć. 
A szef, że rozumie, ale praca jest równie ważna..........
Dziecko po raz drugi w życiu poczuło się dyskryminowane ze względu na zdrowie...
Choć minął tydzień od tej przemiłej rozmowy z szefem, dziecku nadal jest przykro...........
 

czwartek, 16 maja 2013

Bajka czy nie bajka?

Była sobie pewna kobieta. 
Miała męża.  
Razem mieli dwoje dzieci. 
Kobieta szukała ciągle wrażeń, chyba mąż był dla niej zbyt nudny - był przecież uczciwym człowiekiem z pasjami, kochał fotografię, muzykę, swoją pracę, dzieci. Dbał by żonie niczego nie brakowało. Żona jednak nadal szukała wrażeń, aż znalazła. 
Nowego męża. Wyprowadziła się z nowym mężem i dziećmi do nowego miasta. Tam urodziła nowe dziecko. 
Koniec bajki?
O nieee. tu bajka się na dobre rozpoczyna.
Kobieta prowadziła dom, nie pracowała zawodowo, zajmowała się zarabianiem pieniędzy pomagając głownie studentom.
Pewnego dnia kobieta stwierdziła, ze czas zachorować. Wymyśliła sobie chorobę, która nie jest uleczalna, a jej umiejscowienie zazwyczaj kończy się źle
Kobieta w sumie głupia nie była, czytała w internecie wszystko o swojej chorobie - szukała nowinek, i wszystko co znalazła przypisywała sobie. 
Mówiła znajomym o wszystkim, jak cierpi, jak się martwi, jak mało mają z nowym mężem pieniędzy bo leczenie kosztuje. 
Przyjaciele pieniądze dali. Kobieta wyzdrowiała.
Niedługo po tym znów zachorowała - tym razem na inną chorobę, też nie wróżąca nic dobrego. 
I znów prosiła o pomoc przyjaciół, koncerty, aukcje, zbiórki. 
Wszystko by kobietę ratować, by mogła dzieci wychować itd. 
Blog tej kobiety niestety jej nie pomógł, wręcz przeciwnie. Zaszkodził. Wnikliwe bloggerki zaczęły drążyć temat, przeprowadziły własne wewnętrzne dochodzenie. Im bardziej naciskały, tym bardziej kobieta "kręciła". 
W końcu balon pękł. 
Kobieta przyznała, ze oszukiwała. 
Wszystkich. 
Nie jestem chora - pisała. Mam problem - chyba psychiczny. 
W sieci grzmiało. W prasie grzmiało. W Tv nawet tez piorun zagrzmiał.
Kobieta pieniądze zaczęła oddawać.  
Ktoś z jej oszukanych znajomych złożył doniesienie do prokuratury.  
Kobieta udzielała wywiadów, w nich przepraszała. 
Oprócz przeprosin wyraźnie można było w wywiadach odczytać irytację, że jak to tak? On się przyznała a ludzie nadal ją potępiają? 
Nowego męża wybielała, że biedak nic nie wiedział, że ona to wszystko tak sama samiuteńka. 5 lat okłamywania nowego męża, 5 lat okłamywania własnego ojca. 5 lat okłamywania własnych dzieci. Nowy mąż wiedział. Doskonałe. Moderował w końcu jej wpisy na blogu. 
Wiedział, że kobiecie czytelniczki zarzucają, że kopiuje bloga "Chustki", że powiela schemat a podobieństwo jest uderzające. 
Oburzenie kobiety i nowego męża było ogromne. Jakże to tak można, nic nie wiecie o chorowaniu. Moja zona tak cierpi, nikomu nie życzę żeby na takie cierpienie patrzył....  
Dzieci płakały, że mama umiera. 
A mama nie umierała, nie umiera i pewnie długo jeszcze będzie zdrowa.

To bajka, która morału oczywistego nie posiada.

Wnioski niech sobie kdy sam wyciąga. 

 

poniedziałek, 13 maja 2013

"Koleżanka"

Jest taka koleżanka.
Z pracy.
Żyje zawsze życiem innych.
Masowo kupuje wszystko.
Jeśli torbę to od razu trzy, każdą w innym kolorze, ale wszystkie ten sam fason.
Jeśli ktoś ma coś ładnego, to bądź człowieku pewien, że koleżanka też to będzie mieć.
Jeśli zwiążesz włosy w kitkę, to wiedz, ze koleżanka przywita cię w pracy słowami" o masz taka fryzurę jak ja", bo przecież nikt inny na świecie nie ma takiej fryzury !
Jeśli mąż kupił ci piękną białą letnią sukienkę, to wiedz, że następnego dnia koleżanka też taką sobie kupiła, lecz usłyszysz od niej, że to nie jest sukienka do pracy tylko działkowa. Najwyraźniej białe sukienki do kostek na ramiączkach są teraz hitem na działkach....a do pracy to już absolutnie nie...
Jeśli masz bransoletkę, pierścionek, kolczyki, cokolwiek wyjątkowego, to ona też to będzie mieć, zegarek np. też ma taki jak ty człowieku, tylko że podobno odleżał w szufladzie pół roku.
W żadnym razie nie wolno wspomnieć, że wąchałaś w perfumerii piękne perfumy, bo wiedz, że powie, że była, wąchała i są beznadziejne, a za parę tygodni będzie je wyciągać z torby i psikać się nimi w pracy....
To co ty masz człowieku będzie mieć i ona, i to co mają twoje dzieci będzie też miało i jej dziecko.

Żal takiej osoby bardzo, bo jak można nie mieć własnego pomysłu na życie?

To, że mi jej żal to jedno, ale to, że doprowadza mnie czasem do szału to drugie, pytanie typu "to ty nosisz jeszcze podkoszulkę"? (w połowie kwietnia - będąc przeziębioną - nie interesuje mnie czy wypada nosić podkoszulkę czy nie - a tak na marginesie to chyba tylko moja sprawa?) jest dokładnie tym, czego można się po niej spodziewać.

Aha i jeszcze jedno,  pamiętać należy, że taka osoba wprost ci powie, że nie ma potrzeby się przyjaźnić i prywatnie spotykać z koleżankami z pracy bo ma tak bogate wnętrze i życie swoje własne prywatne tak ciekawe, że całkiem jej to niepotrzebne.

Jak mi jej żal...

hmmm....



piątek, 10 maja 2013

Nałóg grania

SM posiada skarbonkę.
SD też, ale to znów opowieść o SM.
SM jest graczem, na konsolach wszelakich jak i komputerze.

SM jest też niepoprawnym fanem sagi STAR WARS do tego stopnia, że bez problemu operuje imionami bohaterów, nazwami planet i statków a ja biedna matka niewiele mam w tej kwestii do powiedzenia, bo moja wiedza w tym zakresie jest na poziomie mocno podstawowym :)

SM wyciągnął skarbonkę (Świnkę), następnie Świnka została pozbawiona koreczka a co za tym idzie, wszystkich "pokarmów " jakie w sobie miała.
SM policzył kasę i zapytał czy dołożę tyle ile mu do gry brakuje. 
SM: bo wiesz mamo, to jest gra STAR WARS, wiesz, oni na miecz świetle walczą itd, wiesz, ja ich uwielbiam, oni walczą ze złem i o pokój......

Skinęłam głową nieopatrznie... ( twierdząco oczywiście)

Grę STAR WARS na konsolę przenośną zakupiłam, do domu wieczorem z zakupów wróciwszy mówię do SM - przynieś zeszyt informacji ( to taka nowoczesna forma dawnego dzienniczka ucznia) a tam niespodzianka. Brak kolejny raz podręczników do angielskiego.
 JA: SM nie ma opcji, że grę dostaniesz dziś, bo pytałam wczoraj 2 razy, czy wszystko do szkoły zapakowałeś.
SM: ( łzy w oczach już są)  - ależ mamo, zapomniałem
JA: i dlatego, że nie sprawdziłeś, że wszystko masz gry nie ma, mówiłam kilka razy, zobacz, czy czegoś nie zapomniałeś.
SM: maaaaaamo, ( i wyje) ale każdemu może się zdażyć coś zapomnieć, maaaaamo.

SM wyje a ja przeglądam zeszyt informacji "rozkoszując" się cudownymi notatkami odnośnie SM i jakież spływa na mnie zdziwienie? Co ja widzę? 

UWAGA! "Syn bił się na przerwie z S... nie wiem kto zaczął"

Cisnienie mi się podnosi  (dobrze, że niskie mam bo bym chyba wylewu dostała), pokazuje uwagę SM.

JA: SM co to jest? ile można mówić, że nie wolno sie bić? Czy ja tak cię wychowuję? Że tłuczesz się z kolegami?

SM: alez mamo, przecież ja z S.... ciągle się biję, bo my tak naprawdę to chyba się lubimy. To czy mogę dostać tą grę?
JA: NIE!!!! nie dostaniesz, i nie wiem kiedy to nastąpi, musisz na nią zasłużyć!!
SM: ależ mamo, przecież przyniosłem ze szkoły dwie piątki i dwie czwórki to chyba zasłużyłem? Dasz mi ta grę?
JA: NIE!!! biłeś się z S!!! Kolejny raz nie zabrałeś książek do angielskiego!!
SM: hmm, nie chciałem cię mamo martwic, ale dostałem też jedynkę z dyktanda, nie napisałem poprawy i nie wiem gdzie mam zeszyt (do dyktand). Dasz mi grę?
JA: NIE!!!!
w myślach  - chyba pójdę do zamkniętego klasztoru - ratunkuuuuu !!

PS. gra nadal schowana przed SM. 


 

czwartek, 9 maja 2013

Tam gdzie jedzą komary

Zachciało mi się spaceru ze psem, SM i córką kuzynki co to u nas gościnnie tydzień przebywa pójść do parku. 
Młodzież rolki zabrała i przed paskudami ucieka a ja?  
Ja jestem konsumowana. 
Myślą chyba paskudzctwa, że tego nie widzę.
Widzę i szlag mnie trafia, bo musiałabym machać łapskami jak wiatrakami non stop, żeby tej wątpliwej przyjemności bycia jedzoną uniknąć. 
Tak to właśnie wygląda przyjemność posiedzenia w ramach relaksu na ławeczce w parku.